top of page
  • Andrzej Zawadzki

Maroko to nie tylko Casablanca

Tekst o wrażeniach z podróży do Maroka zacząłem pisać kilka miesięcy temu, z zamiarem umieszczenia w magazynie Nowocześni Emeryci w końcówce ubiegłego roku. I wtedy (8 września) zdarzyła się rzecz straszna, choć znów nie tak bardzo rzadka w tamtych okolicach - trzęsienie ziemi.



Ze względu na niewielką głębokość i lokalizację blisko skupisk ludzkich, zjawisko to spowodowało bardzo duże zniszczenia. Według doniesień blisko 3000 osób zginęło, a tysiące było rannych.

To wydarzenie spowodowało, że gwałtownie spadła liczba przybywających do tego kraju turystów.



Uważam, że warto właśnie teraz pojechać do Maroka, bo turystyka jest przecież jednym z istotnych źródeł dochodów miejscowej ludności.

Maroko uruchomiło program odbudowy, który będzie realizowany przez najbliższe pięć lat i ma kosztować 12,7 miliarda dolarów. Potrzeba więc olbrzymich środków.


Jak donoszą serwisy turystyczne, Marrakesz i inne miejsca historyczne, które zostały dotknięte trzęsieniem ziemi, są ponownie otwarte dla turystów. Warto więc pojechać, by tym sposobem wspomóc Marokańczyków.



Są takie miejsca na świecie, które przyciągają magią swojej nazwy, głównie z powodu jej rozsławienia przez literaturę czy film. Mimo że chyba większość akcji filmów amerykańskich, no może z wyjątkiem westernów, dzieje się w Nowym Jorku, ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że miastem bardziej sławnym filmowo nawet niż stolica Stanów Zjednoczonych jest marokańska Casablanka.


Stało się tak za sprawą filmu (reżyseria Michael Curtiz), który zdobył wielką popularność już w czasach II wojny światowej (nagrany w 1942r), bo wtedy dzieje się jego akcja, i ta popularność trwa do dziś. Prosta fabuła i wspaniała gra niezrównanych Ingrid Bergman i Humphreya Bogarta to tajemnica jego sukcesu.

Nie ukrywam, że ja również wybierając się do Maroka, marzyłem o tym, by zobaczyć to magiczne miasto znane z filmowego romansu wszech czasów. Marzyłem nawet o tym, by wejść do lokalu, prowadzonego kiedyś przez Ricka Blaina. O grze w kasynie nie marzyłem, przyznaję.


Okazało się to niemożliwe, bo film to bardziej magia niż realia. Choć Maroko, ze względu na swą malowniczość, dostarczyło plenerów do setek filmów, „Casablanka” nie była tam kręcona, choć lokal o takiej nazwie został tam stworzony i funkcjonował do niedawna, wykorzystując popularność filmu. To taka ciekawostka.



Mimo wszystko podróżą do Maroka nie jestem w żaden sposób zawiedziony, bo to malowniczy kraj, pełen ciekawych zabytków, wielkich kontrastów i wielu zagadek.



Kiedy wybieram się gdzieś w podróż, mam zwyczaj pytać ludzi będących tam wcześniej, nie tylko o to, co warto zobaczyć, ale także, co warto przywieźć jako pamiątkę z podróży.


W przypadku Maroka rekomendacje były jednoznaczne - ma to być olejek arganowy. Wiele osób, szczególnie płci pięknej, rozpływało się z zachwytu nad cudownymi właściwościami olejku i jego wpływu na cerę, a tym samym na urodę.


Jednym z rekomendujących był polski inżynier kartograf, który w Maroko spędził kilka lat, autor znakomitych wierszy, którego miałem przyjemność prezentować na łamach czasopisma dla seniorów, a być może będzie okazja zaprezentować tę osobę również na łamach magazynu Nowocześni Emeryci.


Więc przywiozłem buteleczki z olejkiem jako souveniry. Nie wszyscy byli zachwyceni, gdy opowiedziałem o technologii produkcji tego specyfiku. Skoro pijemy kawę produkowaną z ziaren kawy, które zostały przetrawione przed indonezyjskie zwierzę o nazwie cyweta (podobno najlepsza na świecie), dlaczego mamy nie używać olejku produkowanego z nasion drzew arganowych, które przeszły przez przewód pokarmowy kóz.



Drzewo arganowe to tak naprawdę argania żelazna (Argania spinosa). Argania występuje endemicznie w południowo-zachodnim Maroku, skąd pochodzi większość oleju eksportowanego na cały świat. Wyjątkowość arganii podkreśla fakt, że marokańskie obszary porośnięte przez te rośliny zostały uznane przez UNESCO jako rezerwaty biosfery.



Widok kóz chodzących po (wcale nie takich bardzo pochyłych) drzewach jest widokiem niezwykłym i zostającym na całe życie, jako coś niezwykłego.





Tak naprawdę, to Maroko jest krajem zabytków. Mówię o tym, co widziałem. A więc przede wszystkim Marrakesz, zwany „Perłą Atlasu”, słusznie uznawane za najatrakcyjniejsze miasto Maroka.


Możemy tam zobaczyć Meczet Koutoubija z XII wieku, Pałacu Bahia, ogród Jardin Secret, souk (bazar), Muzeum Marrakeszu. Podczas zwiedzania miasta wizyta w zielarni berberyjskiej. Na placu Dżamaa el Fna, wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO, możemy spotkać zaklinaczy węży, opowiadaczy legend, treserów małp, a także spróbować lokalnych przysmaków z przenośnych garkuchni. Wszystko w prawdziwie wschodnim klimacie.


W Rabacie, stolicy Maroka, możemy zobaczyć ruiny meczetu i wieżę Hassana z XII w., oraz Mauzoleum Mohameda V.



Możemy też rzucić okiem, oczywiście z dystansu wyznaczonego przez ochronę, na tereny pałacu królewskiego z imponującą bramą Bab ar-Rouah. Pałaców królewskich jest w Maroku wiele, a można je poznać po strażach stojących przy bramach. Podobnież nigdy nie wiadomo, w którym pałacu król przebywa w danej chwili, zwłaszcza że na ogół przebywa za granicą. Trzeba pamiętać też o tym, że król jest bardzo bogatym człowiekiem, właścicielem wielu przedsiębiorstw, wśród nich nawet linii lotniczych.



Duchową i religijną stolicy Maroka jest bez wątpienia Fez. Medina (dzielnica arabska) Fes el-Bali jest wpisana na listę UNESCO, składa się z labiryntu niewiarygodnej liczby ponad 9000 krętych uliczek. Fez to też stolica marokańskiego rzemiosła.



Słynie ze znanej na całym świecie ceramiki feskiej, garbarni skór i warsztatów tkackich. Fez to miejsce, które pozwala na kilka godzin przenieść się w czasy średniowiecza.


W Casablance, poza miejscem, gdzie znajdował się bar z Casablanki, wrażenie robi plac Mohameda V z zabudową z czasów kolonialnych oraz meczet Hassana II z jednym z najwyższych na świecie, ponad 200-metrowym minaretem.



Nie sposób jest wymienić wszystkie miejsca i zabytki, które można zobaczyć w Maroku. Dochodzą do tego egzotyczne krajobrazy pustynne i półpustynne. Drogi są zupełnie niezłe, ludzie na ogół uśmiechnięci do turystów i im życzliwi.



No i pamiętajmy o tym, że lubią się targować, wręcz to jest cała radość z handlu dla nich.


Comments


bottom of page