top of page
  • Andrzej Zawadzki

Od Niagary po Florydę, czyli Wschodnie Wybrzeże USA cz. II

Rozpisałem się o Nowym Jorku, a przecież Wschodnie Wybrzeże to nie tylko to miasto.

Jest jeszcze, chociażby Waszyngton, stolica USA z monumentalnymi siedzibami władz jak Biały Dom, Kapitol, Pentagon, ale także z Biblioteką Lincolna, Pomnikiem Wojny Wietnamskiej oraz szeregiem innych budowli i miejsc o szczególnym znaczeniu.


Autor i protestująca pani

Pod Białym domem uciąłem sobie krótką pogawędkę z panią, która od kilku lat protestowała w tym miejscu, mieszkając w namiociku chętnie opowiadając turystom o tym, jak Ameryka jest zła. Niestety, dowiedziałem się później, że pani zmarła, ale dla mnie dziwnym było to, że nikt jej stamtąd nie usunął.



Tak się złożyło, że kiedy byłem w Waszyngtonie kolejny raz, w sierpniu 2011 roku, nawiedziło to miasto niewielkie trzęsienie ziemi. Wprawdzie szkód większych nie było widać, ale dostęp do tych najsłynniejszych budowli był bardzo utrudniony ze względu na ograniczenia związane z bezpieczeństwem.



Sporo czasu poświęciliśmy na spacer po Cmentarzu Narodowym w Arlington. Na terenie tej nekropolii pochowanych jest ponoć ok. 400 000 żołnierzy i weteranów wojen, w których brały udział Stany Zjednoczone. Cmentarz jest fantastycznie usytuowany na lekkich wniesieniach, dzięki czemu jest doskonała widoczność nawet na znaczne odległości. A że jest przy tym znakomicie utrzymany, rzędy białych pomników na zielonej murawie robią niesamowite wrażenie.


Znajdujący się tam pomnik braci Kennedych - Johna i Roberta jest ponoć stale obsypany świeżymi kwiatami, bo niektórzy turyści przybywają tam głównie dla tego grobu.


Podróżując wzdłuż Wschodniego Wybrzeża USA od Waszyngtonu na południe mamy, poza Nowym Jorkiem, o którym już była mowa, takie miejsca jak Gettysburg, Filadelfię, Boston. To pod Gettysburgiem rozegrała się najkrwawsza bitwa wojny secesyjnej, stoczona w lipcu 1863, która zadecydowała o losach tej wojny i porażce Konfederatów.



Z kolei Filadelfia to historyczna stolica Stanów Zjednoczonych. Europejczycy przybyli do doliny rzeki Delaware, przy której leży to miasto, na początku XVII wieku i tu założyli pierwsze osady.


Tu, 4 lipca 1776 roku, ogłoszono niepodległość Stanów Zjednoczonych i stąd zarządzano krajem do czasu wybudowania Waszyngtonu. O chlubnej przyszłości opowiadają tu takie pamiątki jak Dzwon Wolności, którego głos obwieścił niezależność Stanów od Wielkiej Brytanii, a także Sala Niepodległości (Independence Hall).


Poza tym jest to miasto nowoczesne i bardzo eleganckie. Tu, w domu, w którym w drugiej połowie XVIII wieku mieszkał, znajduje się muzeum Tadeusza Kościuszki (Thaddeus Kosciuszko National Memorial), poświęcone pamięci bohatera narodowego Polski i Stanów Zjednoczonych.


Jednym z miejsc pokazywanych wycieczkom, a także odwiedzanym tłumnie przez indywidualnych turystów, są okolice wsi Shanksville w stanie Pensylwania, gdzie rozbił się samolot Boeing 757 United Airlines, który był jednym z czterech samolotów porwanych i użytych w atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 roku. Samolot nie osiągnął jednak swego celu i spadł z 40 pasażerami i członkami załogi w tej okolicy. Kiedy byliśmy (2008), była to jedynie duża, oznakowana przestrzeń, wypełniona kwiatami i listami do ofiar katastrofy. Dziś w tym miejscu znajduje się obelisk upamiętniający tamto wydarzenie i jego ofiary.



O rzece Niagara, na pograniczu amerykańsko-kanadyjskim słyszałoby pewnie niewielu, bo - choć zbiera wody z powierzchni dwa razy większej niż Polska, ma zaledwie 55 km długości - gdyby nie fakt, że wody rzeki muszą pokonać kilkudziesięciometrową różnicę poziomów, tworząc słynny wodospad.


Tak naprawdę jest to kilka wodospadów, w dodatku dzielą się nimi USA i Kanada. Po przejściu ze strony amerykańskiej około 1 km można dostać się do Kanady i obejrzeć wodospad z drugiej strony, gdzie wody spływa jeszcze więcej.


„Zwiedzanie” wodospadu składa się zazwyczaj z dwóch różnych części. Najpierw ogląda się film o samym wodospadzie i wyczynach, jakie miały tam miejsce.



Potem turyści, załadowani na odpowiednie łódki i odziani w stosowne płaszcze, podpływają do miejsca, gdzie wody rzeki spadają z łoskotem, wytwarzając przy tym olbrzymie ilości mgły z rozpryskującej we wszystkich kierunkach wody. Przy stosownej pogodzie można z pokładu łodzi zobaczyć unoszącą się nad rzeką tęczę.



Cały czas ma się przy tym świadomość, że jest się w miejscu magicznym, opiewanym w niezliczonej liczbie opowieści i filmów.


Ze smutkiem dowiedziałem się ostatnio, że ilość wody spływającej Niagarą się zmniejsza. Jak napisałem, można przejść na stronę kanadyjską, ale o Kanadzie będzie jeszcze może okazja opowiedzieć przy innej okazji.


Jedno z ciekawszych i niezwykle malowniczych miejsc to tak zwane Tysiąc Wysp (Thousand Islands) czyli łańcuch wysp na Rzece Św. Wawrzyńca, na pograniczu USA i Kanady, pomiędzy stanem Nowy Jork (USA) i prowincją Ontario.


Granica państwowa USA i Kanady przebiega nurtem rzeki tak, że część wysp znajduje się po jednej, a część po drugiej stronie linii granicznej. Wyspy leżą na rzece na odcinku ok. 80 km w dół od Kingston, gdzie rzeka wypływa z jeziora Ontario. Choć nazwa mówi o tysiącu, to ponoć wysp jest znacznie więcej, a największa z nich ma 124 km².


Płynęliśmy statkiem i podziwialiśmy przede wszystkim jednak te maleńkie wysepki, takie, na których właściwie całą powierzchnię zajmuje dom. Nawet nie ma przed domem podjazdu, bo można się do niego dostać jedynie łódką. Stąd, zamiast garażu jest tylko kryte miejsce do zacumowania łodzi.


Zanim tam dotarłem, znałem tylko sos tysiąca wysp, oferowany w naszych barach typu fast food, który to sos zresztą najczęściej wybieram. Teraz wybieram go też dlatego, że przywołuje miłe wspomnienia. Ponoć nazwa sosu pochodzi właśnie od Thousand Island. Sos, a właściwie dressing, został nazwany na cześć pięknego obszaru, bo tam został przygotowany po raz pierwszy.


Pora na to, by powiedzieć coś o Wschodnim Wybrzeżu USA, ale na południe od Nowego Jorku, bo to równie ciekawy, choć zupełnie inny kawałek Stanów.


Już wspominałem wcześniej, jechaliśmy przez USA na południe, aż do Key West na Florydzie. To miejsce jest uznawane za najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. To jeszcze nieco ponad 200 km na południowy zachód od Miami. Do lądu Kuby jest stamtąd zaledwie 151 km. Całkiem niedawno oglądałem film o amerykańskiej pływaczce Dianie Nyad, która - po kilku wcześniejszych nieudanych próbach - pokonała ten dystans, płynąc przez ocean bez przerwy.


Dotarliśmy do granicy Florydy rano. I od razu, po przekroczeniu granicy stanu, powitało nas słońce i pomarańcze. Floryda to stan słońca, co widać, chociażby na ich tablicach rejestracyjnych pojazdów, które po alaskańskich (ale o tym innym razem) uważam za najładniejsze w Stanach. Tuż za granicą stanu jest miejsce, gdzie można za free napić się kawy i wycisnąć sobie sok z leżących w pojemniku świeżych pomarańczy. Nie przypominam sobie, by jakikolwiek inny stan podobnie serdecznie witał turystów.



Floryda to rejon pięknych posiadłości nadmorskich i ciągnących się dziesiątkami kilometrów plaż. Ale też mnóstwo innych atrakcji. Wymienię tylko te najważniejsze, które udało mi się zobaczyć w całej okazałości. Przede wszystkim Centrum Lotów Kosmicznych im. J.F. Kennedy’ego, czyli punkt na przylądku Canaveral, skąd można wylecieć w kosmos. Dla turystów jest przygotowana specjalna trasa pokazowa z przewodnikiem i wizyta w miejscu, skąd kilkadziesiąt osób kieruje lotami. Do tego oczywiście możliwość obejrzenia skafandrów kosmonautów i wyposażenia statku kosmicznego, a także możliwość zakupu pamiątek związanych z eksploatacją kosmosu.


Niejako na drugim biegunie, jeśli chodzi o wrażenia, lokują się atrakcje przyrodnicze. A więc Shark Valley, czyli przejażdżka przez pełen krokodyli Park Narodowy Everglades. Te zwierzęta pojawiają się tam zarówno całkiem niespodziewanie, jak i wylegują się w znacznych skupiskach pod słonecznym niebem.


Innego rodzaju atrakcją jest Walt Disney World, gdzie na turystów czekają tysiące atrakcji, z których na mnie największe wrażenie zrobiły pokazy w delfinarium.



Wszędzie są – co zrozumiałe – tłumy turystów. Nic dziwnego, bo do portu w Miami przybijają statki, z których wychodzi na ląd każdego dnia po kilka tysięcy osób. Zapełniają za chwilę nadmorskie bulwary, plaże, bary, a nawet sklepy. Specyfika morskich wypraw wycieczkowców polega na tym, że trzeba zobaczyć dużo i możliwie szybko, bo przecież wycieczkowiec cumuje przy nabrzeżu zaledwie kilka godzin.


Żeby wyrwać się trochę z tego turystycznego ścisku, warto pojechać kilka kilometrów do dzielnicy zwanej potocznie „Małą Kubą”, gdzie po raz pierwszy zetknąłem się kulturą, obyczajami i gastronomią tej wyspy, co potem zaowocowało wyprawą.


Muszę odnotować jeszcze jedną atrakcję, dla mnie bardzo ważną, bo dotyczącą pisarza, którym zachwyciłem się przed laty.


Na Florydzie jest amerykański dom Ernesta Hemingwaya, który mieszkał tu, gdy nie mieszkał na Kubie, i gdy nie podróżował po świecie. W domu pisarza nie byłem, za to mam pamiątkę przywiezioną z tego miejsca, bo, co zrozumiałe, sprzedawcy turystycznych pamiątek dbają o to, by wykorzystać miejsce i postać tego wielkiego pisarza.


Stany Zjednoczone to olbrzymi i bardzo zróżnicowany pod każdym względem kraj. Atrakcji turystycznych jest tam mnóstwo. Dotąd udało mi się napisać o Wschodnim Wybrzeżu. Zostało jeszcze Zachodnie Wybrzeże i Alaska. Ale to już w kolejnych tekstach.


Comments


bottom of page