top of page
  • Andrzej Zawadzki

Za Chińskim Murem - Państwo Środka część1

Dziś chciałbym zabrać wszystkich w podróż do Chiny, do Państwa Środka, jak inaczej ten kraj jest nazywany. Przy czym od razu na początku zaznaczam, że według mnie - i nie tylko - nie ma czegoś takiego jak jedne Chiny.



Chiny są bardzo różne, zarówno co do miejsca, jak i czasu. Czym uzasadniam swoją tezę? Byłem w Chinach trzykrotnie i za każdym razem miałem wrażenie, jakbym był w innym kraju. Fakt, że drugą wizytę od pierwszej przydzielał okres dwudziestu lat. Może wydawać się, że przez taki czas kraj ma prawo się zmienić. Ale nie aż tak, pomyślałem kiedy dotarłem do Pekinu. Opowiem w tym miejscu pewną anegdotę. Kiedy byłem w Chinach po raz pierwszy, a było to w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, miałem okazję zobaczyć Chiny dokładnie ze swojego wyobrażenia.


Pekin był z milionem rowerów, jadących ulicami, z niewielkim ruchem samochodowym, do tego stopnia, że zatrzymanie się samochodem wprost na ulicy, by pójść na chwilę do sklepu, nie stanowiło problemu.


Widziałem też prowincję, gdzie budowano drogi przy użyciu kilofów i sprzętu konnego, za to z tysiącami robotników rozrzuconych na kilometrowych odcinkach. Było to jeszcze zanim Chiny ubiegały się po raz pierwszy o organizację Igrzysk Olimpijskich. Opowiadano mi wtedy taką historyjkę o przygotowaniach: kiedy do Pekinu miała przylecieć delegacja Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, żeby zapoznać się z infrastrukturą niezbędną do przeprowadzenia zawodów, Chińczycy - na trzy miesiące przed tą wizytą - wpadli w popłoch, że nie ma autostrady z lotniska do centrum stolicy. No, ale były przecież jeszcze trzy miesiące.


W tym czasie powstało osiemnaście kilometrów autostrady łączącej lotnisko z miejscem podejmowania Komitetu Olimpijskiego. To wszystko działo się w dużej mierze z użyciem techniki i sprzętu, o którym napisałem wcześniej. Taki był obraz Chin tkwiący w mojej pamięci.


Kiedy po dwudziestu latach miałem okazję znów jechać do Pekinu, pomny tamtego widoku, rzuciłem swoim towarzyszom podróży wyzwanie: kto pierwszy zobaczy Chińczyka w drelichowym mundurku Mao, temu stawiam wódkę.


Dzisiaj Chińczycy wyglądają tak jak my.

Uprzedzę wynik, nikt nie zmusił mnie do wydania pieniędzy na alkohol, albowiem nikt takiego Chińczyka nie znalazł. Nie było niemal rowerów, za to ruch samochodowy, a właściwie jego brak na skutek gigantycznych korków, olbrzymi.



Tylko wszędobylskie motocykle, także elektryczne, śmigające zwinnie pomiędzy samochodami, umożliwiają tym milionom pekińczyków i przyjezdnych poruszanie się. Pekin miał w tym czasie (rok 2010) pięć pierścieni obwodnic, a mimo to paraliżowały go korki. Teraz gdzieś mignęła mi informacja, że jest już siedem pierścieni-obwodnic miasta.




Również z punktu widzenia terytorium chińskiego, miejsca są bardzo różne i - jak stwierdziłem na wstępie - nie ma jednych Chin, albowiem istnieją olbrzymie różnice kulturowe pomiędzy poszczególnymi obszarami. W tych różnicach gubią się sami Chińczycy, mówiący różnymi odmianami języka, mający odrębną tradycję i kulturę. To jest świat istniejący od tysięcy lat i rządzący się własnymi prawami. Dlatego komuś takiemu, jak my, przybywającemu z zewnątrz, trudno pojąć zachodzące wewnątrz zależności.


Tego olbrzymiego kraju nie da się oczywiście zobaczyć, ale też nie da się tego „odzobaczyć”, czyli zapomnieć.



Obraz Chin, czyli drapaczy chmur położonych obok zabytkowych dzielnic, ubogiej prowincji i mrowia ludzi pozostaje w pamięci na zawsze.


Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy po przybyciu na lotnisko, czy dworzec kolejowy, a nawet po wyjściu na ulicę, to olbrzymie tłumy przemieszczające się pomiędzy miejscami niczym mrówki w okolicach mrowiska. Dzieje się tak, mimo że Chiny cierpią aktualnie z powodu niskiego wskaźnika urodzeń.


Sami sobie na to zapracowali przez restrykcyjne przepisy, pozwalające na posiadanie tylko jednego dziecka w rodzinie. To te przepisy doprowadziły do sytuacji, w której - obrazowo mówiąc - 40 milionów chińskich młodych mężczyzn nie ma szans na znalezienie partnerki do zawarcia związku małżeńskiego. Skala dla nas niewyobrażalna, ale tam prawdziwa.


W potocznym rozumieniu Chiny to komunizm, ryż i łamanie praw człowieka. Takie jest wyobrażenie o Chinach większości ludzi, jednak ci, którzy tu przyjadą, dostają zawrotu głowy i pomieszania zmysłów. Co w Chinach warto zobaczyć i co robi największe wrażenie? Napiszę tylko o tym, co widziałem.



Na początek jest oczywiście Pekin. Stolica jest drugim, po Szanghaju, miastem pod względem liczby ludności. Miasto ma powierzchnię 16,4 tys. km² i liczyło w 2020 roku ok. 22 mln mieszkańców. Podawanie jakichkolwiek liczb jest w tym przypadku jednak dość niebezpieczne, bo – jak mówiła chińska przewodniczka – nikt tak naprawdę nie wie, ilu ludzi tam mieszka. W związku z wyborem Pekinu na gospodarza Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku wybudowano wiele imponujących obiektów sportowych, a także dokonano szeregu inwestycji w infrastrukturę transportową. Port lotniczy Pekin to jedno z największych lotnisk na świecie, a sieć metra ma ponad 200 km.



Zabytki Pekinu to tradycyjna zabudowa pozostała z czasów cesarskich, która jest wizytówką stolicy.



Niesławny Plac Tian’anmen, czyli Plac Niebiańskiego Spokoju, na którym w 1989 roku doszło do masakry protestujących, z niezmiennym portretem przewodniczącego Mao Zedonga, który lekko się uśmiecha i szerokim spojrzeniem patrzy na przyszłość świata. Zakazane Miasto to najpopularniejsza atrakcja turystyczna Pekinu.



To największy i najlepiej zachowany kompleks historyczny w całych Chinach, ale też największy (siedemdziesiąt dwa hektary) zespół pałacowy na świecie. Pięćset lat temu była to pełna przepychu siedziba cesarzy z dynastii Qing i Ming.


Na teren pałaców zakazano wstępu zwykłym śmiertelnikom, stąd bierze się jego nazwa. To szereg murów bram i budynków, które wszystkie mają swoją historię zarówno Sala Tronowa, Pałac Ziemskiego Spokoju jak i Hala Najwyższej Harmonii, gdzie odbywały się koronacje i inne uroczystości z okazji urodzin cesarza i obchodów nowego roku. Mimo, że większość cennych zabytków z Zakazanego Miasta została wywieziona na Tajwan w 1949 roku, wciąż jest to miejsce pamiętające najważniejsze wydarzenia cesarskich Chin.


Przedarcie się przez zespół pałacowy jest dosyć trudne. Przede wszystkim ze względu na olbrzymią liczbę turystów, i to nie tylko turystów zagranicznych, ale samych Chińczyków, którzy stawiają się w dużej liczbie po to, żeby to cesarskie miasto obejrzeć. Łatwo się tam zgubić, czego mieliśmy okazję doświadczyć. Na szczęście system informacji jest sprawny, a ponieważ jest tylko jedno wejście i jedno wyjście, można się odnaleźć, nawet jeśli towarzyszy temu chwilowo jakieś zdenerwowanie.



Taki prawdziwie chiński Pekin znajdziemy w pobliżu jeziora Houhai. Tu można zobaczyć słynne hutongi, czyli wąskie alejki z tradycyjną zabudową. Słowo hutong oznacza studnię, wokół której dawniej budowano domostwa na planie kwadratu.



Szerokość uliczek między nimi wynosi od kilka metrów do zaledwie 70 cm. Na początku XXI wieku w Pekinie istniało jeszcze ponoć około 4550 hutongów.


Autor zdobywa mur chiński

Trzeba się też udać z Pekinu w jakieś miejsce, dostępne dla turystów, w którym można „dotknąć” Wielkiego Muru Chińskiego. Mówi się o nim, że to budowla widoczna z kosmosu, choć podobnież to akurat prawdą nie jest. Mur miał przeznaczenie obronne, nie uchronił jednak Chin przed wielkimi najazdami. Nie istniał też nigdy w postaci jednolitej konstrukcji.. Umocnienia w różnych epokach wznoszono w poszczególnych miejscach, w zależności od bieżącej sytuacji politycznej i wynikających stąd zagrożeń. Warunki naturalne powodowały, że część z nich budowano w kluczowych punktach, na przykład na przełęczach górskich.



Znaną dziś postać mur uzyskał za dynastii Ming, w XV wieku. Warto podjąć wysiłek, żeby go trochę zobaczyć, a przy okazji poznać krajobraz okolic, przez które mur przebiega. Nikt dokładnie nawet nie wie, jaką miał długość i w jakich latach był budowany.



Przyjmuje się, że Wielki Mur rozciągał się na długości ok. 2400 km. Dzisiaj są dla turystów dostępne tylko fragmenty, ale ponieważ jest wybudowany w terenie górzystym, nie ma tak komfortowej sytuacji, że podjeżdża się autokarem i widzi budowlę, jak na przykład był do zobaczenia mur berliński, który być może niektórzy z nas mają jeszcze w pamięci, który dzielił Berlin na wschodni i zachodni. Wielki Mur Chiński to naprawdę potężna budowla, ale - jak powiedziałem - dostępna dla przeciętnego turysty. Stopnie, po których się chodzi, nie są aż tak straszne mimo wysokości, tłum ludzi, który nam towarzyszy w takiej wyprawie, powoduje, że czujemy, iż też damy radę.



Na zakończenie wspinaczki, czyli na górze, czeka miła niespodzianka – certyfikat zdobywcy. Po stosowną koszulkę wspinać się nie trzeba.


Ciąg dalszy za miesiąc.


コメント


bottom of page